Popular Posts

 

+

 

I really don't know life at all...

Parę dni temu dopadły mnie egzystencjalne przemyślenia. Nie wiem za bardzo, skąd się wzięły, ale ponieważ nie chcą mnie opuścić, to postanowiłem się nimi podzielić. Ostrzegam, że będzie dość długo, trochę bez ładu i składu, ale na koniec chyba pozytywnie.

To, że od niecałych dwóch lat liczba moich przeżytych lat dumnie zaczyna się od cyfry 3, chyba nie ma większego znaczenia… A może ma? Sam nie wiem. Często łapię się ostatnio na tym, że czas mija, a ja zaczynam tęsknić za tym, co było kiedyś. Z moją siostrą niedawno wspominaliśmy, jak to było fajnie, gdy byliśmy młodsi. Czasy szkoły, potem liceum. Zupełnie inna rzeczywistość. Inne podejście do życia, inne przyjaźnie, inna muzyka, kupowanie kaset na bazarach, "teraz nie nagrywa się już takich piosenek", komputer Atari, inne jedzenie, inne filmy, inne ciuchy… Wszystko było wtedy zupełnie inne i nie takie jak teraz. Lepsze… 

Teraz mamy naprawdę tyle różnych możliwości, których nie mieliśmy wcześniej i tylko od nas zależy, czy je w ogóle dostrzeżemy i wykorzystamy. Przyszło nam przecież żyć w czasach swobodnego dostępu do praktycznie wszystkiego. Internet nie opuszcza nas już na krok, ponieważ na dobre zadomowił się w naszych mądrych telefonach, z którymi nie potrafimy się rozstać.
Sting być może już nigdy nie nagra kolejnego "Every breath you take", a muzyka mejnstrimowa rzeczywiście jest teraz inna, ale to nie znaczy, że nie nagrywa się już dobrych piosenek, poruszających każdą cząstkę naszej duszy. Ostatnie lata to także prawdziwy rozkwit Ołpenerów i Offów, na których można posłuchać czołówki światowych gwiazd muzyki, natomiast przyjazd Madonny albo Justina Biebera do naszego kraju nie jest już czymś wyjątkowym, o czym jeszcze kilkanaście lat temu mogliśmy tylko pomarzyć.
Jedzenie jest rzeczywiście inne - dżank fud uderzyło w nas ze zdwojoną mocą, ale na szczęście McRestauracje i inne tego typu przybytki zaczynają być w odwrocie, a na top zaczyna się wdrapywać slow food. Z drugiej strony tatar przeżywa teraz prawdziwy renesans, więc może nie jest tak zupełnie inaczej?
Może nie doczekamy się szybko kolejnych filmów w stylu "Dirty Dancing", ponieważ teraz taśmowo produkowane są kolejne części "Step Up", mistrza kierownicy, który ucieka zastąpili równie szybcy i wściekli, a Tańczący z wilkami gra ostatnio ojca Supermana. Moda na sukces będzie kręcona do końca świata. Nie zanosi się też na to, żeby gwiazdy w najbliższym czasie przestały tańczyć, szefowie kuchni przestali gotować, kolejni idole przestali śpiewać, a Kinga i Piotrek rozwiązali wszystkie dręczące ich małżeństwo problemy. Na całe szczęście jest też Jess z chłopakami, Daenerys Zrodzona z Burzy, a ostatnio - Harvey Specter.
Zaczynamy też zwracać uwagę na to, co na siebie zakładamy. Dotarły do nas europejskie sieciówki oraz znane światowe marki - zakupy w H&M, Pull&Bear i Zarze są już dla nas praktycznie codziennością. Czasem tylko odnoszę wrażenie, że latem, szczególnie z facetów wyłażą wszystkie złe nawyki i dawne naleciałości. Za duże, rozciągnięte podkoszulki (lub ich, o zgrozo, zupełny brak), absolutny klasyk, czyli skarpety do sandałów (choć to podobno ostatnio prawdziwy krzyk mody) i moje ulubione - spodnie 3/4 z dziwnymi sznurkami po bokach, ze skarpetami obowiązkowo podciągniętymi do połowy łydek. Ale poprawa jest zdecydowanie widoczna. Czasami tylko zdarza się, że przy różnych podniosłych okazjach, 90% facetów pojawia się na nich w za dużych garniturach (obowiązkowo ciemnych, najlepiej czarnych) i ze źle zawiązanymi krawatami.
Wreszcie, namiętnie korzystamy z Facebooka (tak, tak - biję się tutaj w piersi), Instagrama (nadal nie rozumiem tych hasztagów), a nasi politycy wyjątkowo upodobali sobie twitnięcia na Twitterze. Zbieramy lajki, podglądamy znajomych, czasem zupełnie obce osoby. Trochę obciachowo nie być dziś na fejsie. Dlaczego? Bo przecież nie wypada. Jeszcze, nie daj Boże, ktoś mógłby nas przez to wyśmiać. Dopiero by było… 
Zaczynamy dbać o swoją sylwetkę, która musi być harmonijna, biegamy, ćwiczymy, chodzimy na siłownię, bo przecież tak jest trendy. A może jazzy? Nie, to już chyba kiedyś było… 
W upalne lato plażingujemy albo smażingujemy, a wieczorami dajemy się porwać melanżowi, nie tylko na domówkach, które znowu są na czasie. 

Jestem jednak przekonany i przekonanie to graniczy niemal z pewnością, że współcześni nastolatkowie za kilkanaście lat z rozrzewnieniem będą wspominać dzisiejszą rzeczywistość. 
Skoro wszystko jest takie fajne, to dlaczego czasem jest tak niefajnie? 

Dobra, robi się już zdecydowanie zbyt późno, zbyt pesymistycznie i zaczyna mi się trochę pieprzyć w głowie. Dokończę jutro. Jutro może nie będzie futro i w endorfinowym szale powinno być zdecydowanie bardziej pozytywnie.

Generalnie chodzi mi o to, że wszystko zależy od punktu widzenia. O tę przysłowiową szklankę. Czy jest w połowie pełna, czy pusta? Jeszcze kilkanaście miesięcy temu uważałem, że ta moja jest w połowie pusta. Teraz, gdy wszystko jeszcze raz porządnie przemyślałem, okazało się, że jest w połowie pełna (a tak dokładniej to dopiero w jednej czwartej z małym kawałkiem), ale na tę brakującą część składają się dwie duże, ważne rzeczy. O jednej z nich napisałem tutaj zdecydowanie zbyt dużo, dlatego nie będę ponownie poświęcać jej wiele miejsca, a o drugiej - no cóż, też nie będę rozpisywać się o niej w szczegółach, ponieważ wolę poczekać na jej efekty, które powinny pojawić się w przeciągu najbliższych miesięcy.
Wiem, że tylko ode mnie zależy to, czy ta szklanka kiedyś się zapełni, albo może nawet przeleje. Wiem już też, że zapełnianie mojej szklanki zacząłem trochę od dupy strony, ale jest już za późno, żeby się wycofać. Może dało się robić więcej rzeczy naraz, ale ja tak nie potrafię. Przynajmniej jeszcze nie teraz. Oczywiście, przytrafiają się nam po drodze różne sytuacje, na które w ogóle nie mamy wpływu. Chodzi o to, żeby za bardzo się nimi nie przejmować. Tak, łatwiej jest coś takiego napisać, dużo trudniej się do tego zastosować, ale przekonałem się o tym na własnej skórze, że żyje się wtedy naprawdę fajniej. Wszystko jest wtedy o wiele prostsze.

Nie chcę za ileś tam lat obudzić się i z żalem stwierdzić, że coś mi umknęło, że zmarnowałem swój czas, bo wiem, że to właśnie teraz jest mój czas. Czas na to, żeby się zakochać (albo przynajmniej po raz kolejny spróbować), pracować, przyjaźnić się, żałować, doświadczać, wierzyć, przeżywać, smucić się, śmiać się, podróżować, zmieniać samego siebie i swoje otoczenie. Tylko i aż, próbować żyć pełnią życia. Niczym pomiędzy. Nie wiem, czy mi się to uda, ale odnoszę dziwne wrażenie, że tak właśnie będzie. Za jakieś 30 lat, jeśli wszystko dobrze się ułoży, okaże się, czy moje nadzieje nie były płonne.
.

0 komentarze:

Prześlij komentarz