Popular Posts

 

+

 

Piczka-zasadniczka, czyli dlaczego warto obejrzeć "Miłość po francusku"?

Niezbyt często chodzę do kina w środku tygodnia. Właściwie to zdarza się to bardzo rzadko. Tak się jednak złożyło, że akurat miniona środa była przedostatnim dniem, w którym grano u nas "Miłość po francusku".

Moja wiedza o tym filmie była w zasadzie ograniczona tylko do widoku całkiem fajnego plakatu, który rzucił mi się w oczy kilka razy na mieście. Nie obejrzałem też żadnego zwiastuna. Przed pójściem do kina o filmie nie wiedziałem zatem zbyt wiele. Oczekiwać za wiele od niego nie oczekiwałem - ot, kolejna komedia romantyczna, tym razem po francusku.
Nie wiem, czy nie było to przypadkiem spowodowane przez moje nie za wygórowane oczekiwania do najnowszego dzieła Davida Moreau, ale film naprawdę bardzo, ale to bardzo mi się spodobał.

Alice jest 38-letnią, zapracowaną redaktorką poczytnego magazynu o modzie, prywatnie - po rozwodzie. W pracy rywalizuje o stanowisko redaktora naczelnego z młodszą, bardziej przebojową konkurentką. Jeśli Alice czegoś brakuje w pracy, to tym czymś jest niewątpliwie przebojowość. Mimo wielkiej ambicji i niemal całkowitemu oddaniu swojej pracy, jest ona uznawana za osobę bardzo "sztywną", co wcale jej nie pomaga w zdobyciu upragnionego awansu. Okazją do zmiany wizerunku, jest dla Alice przypadkowo zawarta znajomość z kilkanaście lat od niej młodszym Balthazarem, który oczywiście zakochuje się w niej od pierwszego wejrzenia. Alice, za namową kolegi z pracy postanawia wykorzystać młodego studenta do swoich celów. To, co początkowo jest dla Alice tylko środkiem do realizacji jej własnych zawodowych planów, dość szybko przeradza się w coś więcej…

Może nie będę dłużej streszczać fabuły, ale każdy, kto choć raz obejrzał film tego typu wie, czego można się po niej spodziewać.  Fabuła nie jest może najmocniejszą stroną tego filmu; są nią odtwórcy głównych ról - boska Virginie Efira oraz Pierre Niney. Już od ich pierwszej wspólnej sceny widać, że świetnie bawili wcielając się w swoje role i stworzyli naprawdę zgrany duet. O pięknej Virginie nie słyszałem chyba wcześniej w ogóle, ale po tym filmie muszę szybko nadrobić zaległości :) Jestem też pewien, że o odtwórcy roli Balthazara usłyszę jeszcze nie jeden raz. Przedstawiona historia jest więc lekka i przyjemna. Odtwórcy głównych i nie tylko ról (ojciec Pierre'a jest mocno komiczną postacią:) są niezwykle sympatyczni i chyba nie da się nie polubić. Komedie romantyczne zwykle mają to do siebie, że czasem trudno doszukać się w nich czegoś śmiesznego. W przypadku tego filmu jest inaczej - jest sporo śmiesznych dialogów i naprawdę dużo humoru sytuacyjnego.
W zasadzie tylko jedna sprawa związana z tym filmem mi się nie podoba. Jest nią tłumaczenie tytułu. W oryginale brzmi on chyba "20 lat różnicy". Chyba dało się trafić lepiej z naszym odpowiednikiem. Ten, który został wybrany jest dziwny. Pewnie miał być zabawny, ale wg mnie trochę to nie wyszło…

Powstały pewnie dziesiątki podobnych do "Miłości po francusku" filmów. Kolejne zapewne już są w drodze. Co sprawia, że ten jest dla mnie taki szczególny? Poprawia humor. Po prostu. Wiem, że to tylko kolejna komedia, ale po tygodniu nadal "siedzi" on w mojej głowie. Niech zostanie tam jak najdłużej :)

Szczerze polecam.
PS. Uwielbiam nasze miejskie kino. Czasami czuję się tam tak, jak gdyby wyświetlane tam filmy były tylko dla mnie :]

1 komentarze: